Nowamuzyka (PL)
Izolacja, samotność i kontemplacja – tak piszą artyści o swojej muzyce. Czy aby tylko?
Do współpracy pomiędzy Ryuichim Sakamoto i Taylorem Deupree doszło w 2006 r., wszystko zaczęło się od przygotowania przez Duepree remiksu „World Citizen”, który oryginalnie znalazł się na płycie Sakamoto – „Chasm”. Artyści wówczas mieszkali w Nowym Jorku i mieli ten komfort, że mogli się spotkać na żywo i pracować, a nie wymieniać nagrania drogą internetową. W historię powstawania albumu „Disappearance” był zamieszany nawet John Zorn, a dokładnie jego nowojorski klub The Stone, bo właśnie tam obaj muzycy w zeszłym roku zagrali wspólny koncert, dający im impuls, aby jednak wejść do studia i w końcu zarejestrować coś razem.
Twórców „Disappearance” znamy z licznych kolaboracji, Sakamoto nagrywał z Christopherem Willitsem, Alva Noto i Christianem Fenneszem. Z kolei Deupree także tworzył z Willitsem, ale też z Seaworthy czy Savvasem Ysatisem.
Jak to często bywa w przypadku płyt z wytwórni 12k, czas ich trwania mieści się w przedziale 50-minut – tak jest na „Disappearance”. Myślę, że spora część słuchaczy spodziewała się wielu lirycznych partii fortepianu ze strony Sakamoto, a jednak artysta postawił na poszukanie sonorystycznych walorów swojego instrumentu, którego brzmienie też wielokrotnie preparuje. Nie twierdzę, że już wcale wyzbył się grania aksamitnych i lekkich akordów, lecz tym razem jego frazy balansują w znacznym stopniu na granicy ciszy. I uważam, że jest to czwarty składnik płyty, po wymienionych na początku tekstu. Szukanie ciszy w samym sobie.
Za to Deupree wykorzystuje dźwięki pochodzące z różnych przedmiotów i syntezatorów analogowych. Od czasu do czasu przeciągnie smyczkiem po tych przedmiotach, dzięki czemu wyostrzył się charakter nagrań. Warto też wsłuchać się w muzykę duetu na słuchawkach, gdyż dopiero wtedy można wyłapać wszystkie niuanse i jest to kolejny ważny element tego longplaya.
Tak, niuanse, bo „Disappearance” to muzyka drobnych przesunięć, ulotnych chwil, a co istotne, w twórczości duetu znalazło się mnóstwo emocji, uzyskanych właśnie dzięki tymże niuansom, gdzie pomiędzy nimi usadowiły się mikrotonalne ozdobniki. Bo jak inaczej można nazwać wykorzystanie bicia serca japońskiej wokalistyki Ichiko Aoby w nagraniu „Curl To Me”, w którym artystka zaśpiewała? Ten prosty efekt dobrze podkreślił niepokojący nastrój, jaki snuje się przez cały album.
W otwierającym utworze „Jyaku” mamy wszystko o czym wyżej wspomniałem, są szmery, szumy, field recording oraz falujące brzmienie syntezatora, a po kilku minutach pojawiają się kruche akordy fortepianu Sakomoto. W kolejnym nagraniu „Frozen Fountain” moją uwagę zwrócił szczególnie charakterystyczny chropowaty dźwięk, powracający co jakiś czas i kojarzący się z tym, co zaprezentowała niemiecka grupa Zeitkratzer na płycie „Plays PRES”. Podobne wrażenia odniosłem przy „Ghost Road”, gdzie mamy ukłon w stronę muzyki konkretnej. Na „Disappearance” nie mogło też zabraknąć ambientu, z jakiego znany jest Deupree. Najwięcej przystępnie brzmiącej elektroniki znajdziemy w „This Window”, choć czai się w tym nagraniu dysonansowa fraza fortepianu, z czasem przechodząca w bardzo spokojną linię, do jakiej nas przyzwyczaił na wielu płytach Sakamoto.
Pomimo wielu zalet, spodziewałem się bardziej zaskakującego materiału. Czy nie warto czasem wyjść poza obraną stylistykę? Na pewno płyta zyskuje za każdym kolejnym przesłuchaniem. Po kilku tygodniach dochodzę do wniosku, że siła „Disappearance” tkwi w detalach, a nie w fajerkach, których na niej nie znajdziecie. Cenię album za to, że jest niezwykle intymny, może jest to najbardziej intymna współpraca obu muzyków ze wszystkich wymienionych duetów. Zadziwiające jest też to, w jaki sposób Sakomoto i Deupree kontrolują dźwięk i nie zapędzają się nawzajem w jakieś bezładne obszary własnych poszukiwań, co sprawia, że istotne staje się przesłanie, aby słuchacz pozostał w pewnej izolacji, ogarnęła go samotność i nie pozostało mu nic innego, jak tylko kontemplować.